Suplementy – czy to na pewno dobry pomysł?

Spis treści

Niniejszy tekst jest fragmentem mojej książki(na dole link).

Jak to możliwe, że chorujemy, skoro na wszystko jest coś

Ludzie chorują, mimo że w reklamach na wszystko, cokolwiek nam dolega lub dolegać może, jest jakiś specyfik. Zwykle suplement. Lek, musiałby podlegać większym rygorom. Moglibyśmy się dowiedzieć na temat skutków ubocznych. Przy suplemencie nie jest taka informacja ani wymagana, ani nie musi być przygotowywana. Suplement wg przepisów to żywność. Skoro nie ma informacji na temat skutków ubocznych spożywania kiełbasy, nie musi być i w przypadku suplementów. Wystarczy jedynie zgłoszenie o chęci sprzedaży.

Jak suplementy trafiają do sprzedaży

Powtórzę – wystarczy sam fakt powiadomienia Głównego Inspektora Sanitarnego (GIS) o zamiarze wprowadzenia na rynek po raz pierwszy suplementu diety, środka spożywczego specjalnego przeznaczenia lub wzbogaconego o witaminy i składniki mineralne. Nie trzeba przedstawiać wyników badań lub innych materiałów potwierdzających skuteczność suplementu diety, który będzie wprowadzony do obrotu.

Podkreślić może warto, że takie zasady obejmują:

  • suplementy diety
  • żywność wzbogacaną
  • żywność specjalnego przeznaczenia medycznego
  • preparaty do początkowego żywienia niemowląt
  • produkty do dalszego żywienia niemowląt zawierające substancje inne niż te wymienione w załączniku II rozporządzenia delegowanego (UE) 2016/127 (od 22 lutego 2020)
  • preparaty do dalszego żywienia niemowląt wytwarzane z hydrolizatów białkowych (od 22 lutego 2021r.)
  • środki spożywcze, zastępujące całodzienną dietę, do kontroli masy ciała (od 27 października 2022 r.) (za: https://www.wsb.com.pl/jak-sprzedawac-suplementy-diety/)

Myślę, że znajdzie się wiele produktów, mających zdecydowanie mniejsze oddziaływanie na nasze życie i zdrowie, które podlegają znacznie większym obostrzeniom. Choćby wcześniej wspominana kiełbasa.

Wolna amerykanka w zakresie suplementów

Od razu zastrzegę, że nie jestem jakimś zagorzałym wrogiem etc.  Nie. Nie rozpoczynam krucjaty. Jestem zwolennikiem rozsądku. Czasami suplement jest niezbędny. Wolałbym jednak, gdyby suplementy były traktowane tak, jak leki bez recepty. Obecnie – i to mnie martwi  – mamy wolną amerykankę.

Suplementy są polecane i „przepisywane” głównie przez reklamy oraz osoby, które w ten sposób zarabiają.

Nie mam nic przeciwko zarabianiu. Moje uwagi dotyczą w dużej mierze przepisów prawa w zakresie suplementów. Jego nadmierny liberalizm, brak kontroli powodują, że często są stosowane bez opamiętania.

Ponadto –  nota bene zgodnie z literą prawa – są traktowane jak żywność. Czyli skoro mogę jeść, jem. Nic mi nie zaszkodzi.

I to podejście – wg mnie – własnie szkodzi najbardziej.

Praktyczny pomiar ilości supli zażywanych dziennie

Kilka lat temu mój znajomy cierpiał na dość uciążliwą dolegliwość. Dał się zbadać i wyszło, że w jego organizmie są takie braki wszystkiego, że aż zaczął się dziwić, że żyje. Jego życie jednak uparcie trwało, mimo że na wydruku widział, jak jest ułomne – szczególnie to wewnętrzne. Wiedział, że witaminy i inne minerały nigdy mu nie zapomną jego zapomnienia o nich. No więc zaczął łykać to wszystko, co wynikało z wydruku urządzania, którym został zbadany. Nie było to trudne. Okazało się bowiem, że osoba, która go zbadała urządzeniem, miała wszystkie niezbędne witaminy i minerały na półce – gotowe do sprzedaży. Taki przypadek.

Tymczasem jego objawy niewiele sobie z tego robiły. Jakby analfabetyzm je dopadł lub zostały czymś zaimpregnowane. Ktoś mu wówczas doradził, że powodem mogą być osłonki i kapsułki tych suplementów. Że lepiej brać je po wcześniejszym wysypaniu zawartości kapsułki do szklanki. Rada nie była rozsądna, bo zawartość się wchłonie nie tam, gdzie powinna. Kapsułka nie jest po nic.

Ale pojawił się efekt uboczny. Znajomy dostrzegł, ile tego łykał każdego dnia. Normalnie tego się nie dostrzega. Do buzi i już. Okazało się, że dziennie łykał około jednej solidnej szklanki suplementów.

Nic dziwnego, że wątroba nie dawała rady. Toż taka ilość zdrowego by położyła. Nie wiedząc zatem, jak przyjmować te specyfiki bez narażania się na szkodliwy wpływ osłonek, zrezygnował ze specyfików zupełnie. Ten kosmiczny błąd kosztował go niemiłą rozmowę z osobą, która mu te specyfiki sprzedała. Ale dolegliwości minęły. Trzeba mieć na uwadze, co i w jakich ilościach wprowadza się do organizmu.

Tak swoją drogą – bardzo polecam tę metodę. Kiedy się łyka kilka razy dziennie, nie widać ilości zażywanych tabletek. W każdym razie sam rytuał zażywania nie robi wrażenia. Ale może zrób sobie jednego dnia pomiar. Tabletka do buzi i tabletka do szklanki. Żeby ostatecznie w szklance znalazło się tyle tabletek, ile połkniesz. To zobrazuje, czy zażywasz dużo, czy mało.

Im coś jest bardziej reklamowane, tym większa czujność wymagana

Trzeba pamiętać, że rozsądek ponad wszystko. Jeśli suplementy oferuje osoba ewidentnie otyła lub w inny sposób zdradzająca brak zdrowia, ja bym się zastanowił. To jasne, że taka osoba sprzedaje specyfiki, żeby zarobić na swoją terapię innymi metodami. To takie moje, niepoparte niczym przekonanie – wynikające jedynie z obserwacji.

Tak czy owak warto zdać się na fachowców od doradzania w zakresie suplementacji.

Co na to fachowcy od suplementów?

Za najlepszego na świecie fachowca od suplementów traktowany jest dr Mark Moyad. Jest dyrektorem Kliniki Medycyny Alternatywnej i Komplementarnej w Centrum Medycznym Uniwersytetu w Michigan. Jest autorem ponad 130 artykułów publikowanych w prasie medycznej z dziedziny zmiany stylu życia oraz suplementów. Takimi efektami nie może pochwalić się żaden inny znawca tej tematyki. Wygłosił także ponad 5 tysięcy wykładów adresowanych do pacjentów i pracowników służby zdrowia. Mieszka w Ann Arbour w stanie Michigan.

Smaczku dodaje fakt, że jest jedynym lekarzem medycyny w Stanach Zjednoczonych, który dzięki specjalnie utworzonemu stanowisku może w pełni poświęcić się badaniu witamin, składników mineralnych, ziół i innych suplementów diety. I robi to od ponad 30 lat. Dokładnie od czasu, kiedy dostał darowiznę od swojego wdzięcznego klienta, któremu pomógł… suplementami.

Jego książkę „Przewodnik po świecie suplementów” polecam bardziej niż bardzo. W dobie faktu, że rynek suplementów rozwija się w tempie błyskawicy, podobnie jak badania nad nimi, równolegle brakuje specjalistów z tego zakresu. Specjalizacji w suplementach póki co nie ma.

Rady eksperta

Cóż mówi dr Moyad? Zamieszczę nieco ważnych fragmentów. „Autor nie popiera stosowania suplementów diety zamiast leczenia czy konsultacji lekarskiej. Pacjenci w trakcie leczenia powinni omówić z lekarzem prowadzącym ewentualne interakcje zachodzące między przyjmowanymi lekami a planowaną suplementacją.”

Dr Moyad jest pasjonatem suplementów. Ale i rozsądku, który bierze się u niego z wiedzy – zdecydowanie większej niż posiadana przez innych w tym zakresie.

„Jeden z najważniejszych wniosków, które powinieneś wyciągnąć dla siebie z lektury, brzmi: suplementy i leki są do siebie bardzo podobne – niektóre są skuteczne, inne nie działają.” Tymczasem wciąż tę tematykę traktuje się powierzchownie. Mimo że corocznie na rynek wprowadza się tysiące produktów, a liczbę publikowanych miesięcznie badań w zakresie diety i suplementów liczy się w setkach lub tysiącach.

W takiej rzeczywistości trudno być ekspertem „z doskoku”. Lekarzy, którzy zajmują się na poważnie suplementami, nie ma wielu. Ja znam dwóch, ale na pewno jest ich więcej, choć wciąż za mało.  I mimo reklamowej zachęty, by skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą, w praktyce pozostaje to jedynie zachętą. Bo najzwyczajniej w świecie brak lekarzy i farmaceutów dysponujących rzetelną wiedzą na temat suplementów.

Rozsądek i umiar są dobre na wszystko.

Dr Moyad ma komfort zachowania obiektywizmu. Mimo faktu, że zajmuje się suplementacją, dostatnio żyje z darowizn. Ale nie od ludzi powiązanych z branżą farmaceutyczną czy branżą suplementów. Właśnie po to, by nie miał pokusy wspierania takiego lub blokowania innego produktu.

Czy obecna żywność uzasadnia suplementację?

Dość często sam słyszę argument, że trzeba się koniecznie suplementować, bo obecnie „produkowana” żywność ma coraz mniej składników odżywczych.

Oto co mówi dr Moyad[1]: „Czy wystarczy garść pigułek, by dostarczyć sobie wszystkich niezbędnych substancji, normalnie występujących w owocach i warzywach?

Niektórzy producenci suplementów twierdzą, że można z powodzeniem zastąpić codzienną porcję warzyw i owoców garścią tabletek zawierających ekstrakty z tych naturalnych źródeł witamin i składników mineralnych.

W takim razie pytam, jak się mają do takiej teorii tysiące opublikowanych prac naukowych pokazujących korzyści płynące z jedzenia całych warzyw i owoców oraz skromne dane z dosłownie kilku wstępnych badań z zastosowaniem suplementów? No i co z błonnikiem?

Ekstrakty to rewelacyjne rozwiązanie dla osób, które z jakiegoś powodu nie tolerują owoców czy warzyw, natomiast zdecydowana większość z nas zamiast kapsułek powinna wybierać prawdziwe jedzenie.”

Publikacja dr Moyad ma ponad 600 stron. Zawarte w niej przesłanie jest wezwaniem do umiaru.

„Z medycznego punktu widzenia suplementy różnią się od leków na receptę, ale nie znaczy to, że nie mogą zaszkodzić. W kilku rzetelnie przeprowadzonych badaniach wykazano, iż podawany w wysokich dawkach (ponad 200 mcg dziennie) selen łączy się z podwyższeniem ryzyka wykształcenia cukrzycy typu 2, złośliwej postaci nowotworu prostaty oraz nawrotu raka skóry i nie wykazuje żadnego korzystnego wpływu na zdrowie serca. Selen to wspaniały i prawdopodobnie skuteczny w zakresie profilaktyki wielu chorób składnik odżywczy, natomiast zarówno niedobór, jak i nadmiar tego związku negatywnie wpływają na zdrowie. A nie jest to przypadek odosobniony.

Poniżej lista wybranych przykładów na to, że dobrego niekiedy za wiele:

  • zbyt dużo witaminy A = toksyczność dla wątroby,
  • zbyt dużo wapnia, witaminy D, witaminy C lub inozyny = kamica nerkowa,
  • zbyt dużo ekstraktu fermentowanego czerwonego ryżu (red yeast rice) = bóle mięśni, toksyczność dla wątroby,
  • zbyt dużo 5-HTP lub dziurawca = nudności,
  • zbyt wiele witaminy B6 = zapalenie nerwów obwodowych,
  • zbyt dużo oleju rybiego = podrażnienia żołądkowo-jelitowe oraz wzrost poziomu „złego” cholesterolu (LDL),
  • zbyt dużo cynku = utrata powonienia i smaku,
  • zbyt dużo żelaza = zaparcia,
  • zbyt dużo magnezu = biegunki,
  • zbyt dużo jodu = problemy z tarczycą,
  • zbyt dużo L-argininy = niebezpieczny spadek ciśnienia krwi.

I tak dalej, i tym podobne.”

 

Lekarstwo od trucizny różni dawka

 Lekarstwo od trucizny zwykle różni się dawką.  A prawdę od prawdy reklamy często dzieli przepaść.

„Czy suplementowanie antyoksydantów to najlepszy sposób, by uniknąć choroby?

Antyoksydanty (przeciwutleniacze) pomagają w walce z konsekwencjami upływu czasu (normalnym procesem zużywania się organizmu) oraz efektami wpływu toksyn (chociażby nikotyny czy zanieczyszczeń środowiska) na komórki. Dają wiele korzyści, ale w nieprawidłowych warunkach każdy antyoksydant może zmienić swoje właściwości i stać się czynnikiem prooksydacyjnym, de facto wytwarzającym wolne rodniki i uszkadzającym komórki.

W niektórych przypadkach substancje te mogą wręcz blokować organizm przed uruchomieniem własnej naturalnej odpowiedzi na zagrożenie, a także karmić wrogie komórki. Na przykład reaktywne formy tlenu (RFT lub z ang. ROS – reactive oxygen species) zabijają komórki rakowe; niektóre przeciwutleniacze mogą blokować ich działanie, a nawet ograniczać skuteczność podawanych leków.

Temat antyoksydantów jest złożony i, jak w przypadku każdego suplementu, wymaga zestawienia potencjalnych korzyści z ewentualnym ryzykiem stosowania.”

„Zanim zaczniesz łykać jakiekolwiek pigułki, weź pod uwagę przedstawione przeze mnie fakty – pisze dr Moyad –informacje pozyskane w toku własnych poszukiwań i opinię zaufanego lekarza. 

Czy suplementy na wzmocnienie układu odpornościowego naprawdę działają?

Czy słyszałeś kiedyś o chorobach autoimmunologicznych? O alergiach? Do schorzeń tych dochodzi, gdy układ immunologiczny jest w trybie wytężonej pracy, na najwyższych obrotach. To nic dobrego, wierz mi.

Zawsze mnie zaskakuje, że ludzie faktycznie dają się złapać na takie hasła. Twoim celem powinno być utrzymywanie układu odpornościowego i jego funkcji na normalnym, zrównoważonym poziomie, a nie tłumienie lub podkręcanie jego działania.”.

W książce można znaleźć wiele interesujących badań. Okazuje się np., że póki co żadne badania nie wykazują, by witaminy z grupy B, zwłaszcza B12, podnosiły poziom energii lub łagodziły zmęczenie.

A co a’propos multiwitaminy?

Książka zawiera również badania dotyczące efektów suplementacji kompleksami witamin, czyli multiwitaminą.

Przez 11 lat (od lat 90.) obserwowano 14 600 wybitnie zdrowych przedstawicieli służby zdrowia w ramach projektu badawczego Physicians’ Health Study II (PHS II). Do badań użyto jednego, konkretnego produktu.

Uzyskane wnioski to (znów cytat):

„Preparat multiwitaminowy w stopniu umiarkowanym (jednak nadal istotnym statystycznie) obniża ryzyko nowotworu u mężczyzn, w tym u mężczyzn z historią chorób nowotworowych oraz osób o nietypowym stylu życia i sposobie odżywiania się.

W stopniu umiarkowanym (jednak nadal istotnym statystycznie i klinicznie) obniża ryzyko zaćmy jądrowej (najczęściej występujący typ) u kobiet i mężczyzn.

Wyrównuje niedobory lub deficyty określonych substancji odżywczych.

Jest bezpieczny dla serca, a wręcz ma na nie korzystny wpływ.

Skutki uboczne są porównywalne z placebo.” (Koniec cytatu.)

Co istotne, to fakt, że w przypadku żadnego innego produktu multiwitaminowego nie wykazano obniżenia ryzyka nowotworu i zaćmy u zdrowych badanych przy ogólnym poziomie skutków ubocznym zbliżonym do placebo.

Preparat stosowany do badań zawierał dawki minimalne, jak dla dzieci. Obecnie stosuje się przysłowiowe dawki końskie.

Odnoszę wrażenie, że dr Moyad należy do fanów multiwitaminy. Poza cytowanym tutaj badaniami są też inne, która pozwalają poddawać w wątpliwość korzystne działanie. Wielu niezdecydowanych łyka. Mimo że badania nie wykazują istotnej skuteczności, zachętą jest informacja, że skutki uboczne nie są gorsze niż placebo.

Przedstawione badania nie pokazały sposobu życia osób badanych. Wiemy tylko, że badani pracowali w branży medycznej. To mogło mieć wpływ na ich świadomość tego, czym jest zdrowie. Jak również na wyniki badań.

Tak niewielka skuteczność zdecydowanie skłania mnie w stronę stosowania się do zasad, które sugeruję w książce książce. Mimo zdecydowanych zachęt reklamowych.

Suplementy to też biznes

Suplementy to obecnie wielki biznes. Ogromny. Stąd sugestie, żeby jednak zachowywać ostrożność. Jeśli celem jest zdrowie a nie biznes.

Multiwitaminy i im podobne preparaty zaspokajają często potrzebę zrobienia czegoś namacalnego dla siebie i swojego zdrowia. Podobnie jak dieta oraz ćwiczenia. Przesada w jednym zwykle prowadzi do przesady w innych sferach.

W tym kontekście ważne jest dostrzeżenie, jak działa magia właściwej nazwy. Dobra nazwa czyni cuda.  Ale po kolei. Pamiętasz jeszcze fragment mówiący o tym, skąd wiemy to, co wiemy? Otóż marketing był, jest i będzie. Był zanim powstała nazwa „marketing”.

Zaczęło się od Polaka, który odkrył witaminy

W 1912 r. w „The Journal of State Medicine”[2] został opublikowany artykuł polskiego chemika Kazimierza Funka. Opisał w nim cztery znane choroby, które wówczas były wywoływane przez brak jednego składnika w pożywieniu. Te choroby to beri-beri, szkorbut, pelagra i krzywica. Ten składnik, zawarty w ryżowych otrębach, nazwano pirofosforan tiaminy.

Co tu mówić – marketingowo ta nazwa to nie było szaleństwo. O pirofosforanie tiaminy pewnie można by powiedzieć wiele – i wtedy, i dziś, ponad 100 lat po publikacji artykułu. Ale raczej nie to, że miał sexy nazwę. Widać i Funkowi ta nazwa doskwierała. Nowa nasunęła się sama. „Amine” oznacza, że coś ma związek z azotem. Dziś powiedzielibyśmy, że zawiera grupę aminową. Pirofosforan tiaminy ratował życie w przypadku wcześniej wymienionych chorób. Wszechobecna w medycynie łacina znała na to określenie „vital”, czyli ratujący życie. No i tak powstała nazwa „witamina”. Na początku oznaczała jedynie witaminę B1, czyli tiaminę właśnie. Skoro witamina jest dobra na jedną chorobę, to pewnie i na inne. Bo witamina jest dobra. I się dobrze kojarzy.

No cóż, można by gdybać, jak by dziś wyglądał świat, gdyby nazwa pirofosforan tiaminy jednak przetrwała. Co byśmy mieli zamiast multiwitamin?

Dobrze, nie czas teraz na takie dywagacje.

I w ten sposób polski chemik – odkrywając pierwszą witaminę i nazywając ją „witamina” – przyczynił się do ogólnoświatowego przekonania, że coś, co jest dobre na jedno, będzie dobre na wszystko.

Tak jak w szkole. Uczeń genialny z matematyki będzie dostawał lepsze oceny z polskiego, choć jest w tym przeciętny, niż inny – tak samo przeciętny z polskiego, ale pozbawiony geniuszu z matematyki.

Organizm ignoruje zasady marketingu

Tak działa marketing. Organizm działa zupełnie inaczej. Ma w nosie marketing. Może to jest wyjaśnieniem popularności produktów typu kompleks witamin i minerów mimo niewielkich efektów wykazywanych w badaniach. Nazwa robi swoje. Myślę, że dopamina też.

Obecnie mianem witamin nazywamy kilkanaście substancji. To, co je łączy, to fakt, że są niezbędne do życia. Poza tym są to zupełnie różne substancje. Każdy organizm może mieć różne zapotrzebowanie na poszczególne składniki. Połączone zaś zostały w jednej tabletce. Bo wygodnie, szybko i taniej. Trudno jednak przewidzieć, jakie są skutki połączenia różnych substancji w jeden produkt.

Kasa w kanał

Najmniej dolegliwy skutek to świadomość, że nasze pieniądze idą w kanał. Kanalizacyjny.

Po przedawkowaniu multiwitaminy mocz barwi się na żółto. To znak, że właśnie wysikujemy nadmiar ryboflawiny, czyli witaminy B2. Jeśli do tego towarzyszy nam rozwolnienie, to niechybnie znak, że połknęliśmy za dużo witaminy C. Ale witaminy B i C to witaminy rozpuszczalne w wodzie. I to wystarczy wielu do stwierdzenia, że witamin nie można przedawkować.  Najwyżej się je wysika lub zgotuje taki los jak nadmiarowi witaminy C.

Witaminy A, D, E i K (ADEK) nie rozpuszczają się w wodzie. Rozpuszczają się w tłuszczu. Więc sugeruję poważniej zaciekawić się dawkowaniem, jak również wskazaniami oraz oznakami niedoboru lub nadmiaru. Ich nadmiar nie wyląduje od razu w ściekach. Będzie się stopniowo gromadził w tkankach. A skutki ujawnią się po latach.

I co to oznacza?

Nie oznacza to, żeby nie suplementować witamin czy minerałów. Ale tak, jak zaleca dr Moyad. Z rozsądkiem. I pamiętać należy, że dobrze zbilansowane posiłki uchronią nas przed niedoborami witamin.

Oczywiście już wcześniej zaznaczyłem, że współczesne metody produkcji żywności coraz bardziej pozbawiają ją walorów odżywczych. To prawda. Ale prawdą jest też i to, że bez ruchu, snu czy zmiany myślenia, czy poprawnego oddychania, sama tabletka nie będzie miała istotnego znaczenia.

Cytowałem wcześniej dr Moyada. Warto do niego powrócić. I jeśli już świdruje Twoją głowę myśl, żeby może suplement na ukojenie nerwów podczas tej lektury, sugeruję doczytać książkę do końca. I jeśli nie przejdzie, poszukać fachowca od suplementacji.

Ja zdecydowanie opowiadam się za działaniem kompleksowym. Nie możemy również zapominać, że nasz organizm jednak różni się od maszyny parowej. Owoc będzie korzystniejszy niż extrakt. Ważny jest nie tylko składnik.  Ale również to, że w owocu czy warzywie jest cały szereg innych elementów, które łącznie wpływają na możliwość przyswojenia witamin, minerałów itp. Ideą suplementów było to, żeby podawać właściwe składniki osobom, które mają kłopot by zjeść warzywo czy owoc, albo które maja problem z przyswajalnością. Cóż, nieco odjechaliśmy.

Granica pomiędzy nauką a biznesem bywa często tam, gdzie między jednym włosem a czupryną. Zależy od punktu widzenia. Co jest jeszcze pomaganiem a co jedynie tylko biznesem? Z drugiej strony biznes to zaspokajanie potrzeb. Trudny temat. I nie na ten tekst.

Czasem mniej oznacza więcej

Tak czy owak więcej nie zawsze znaczy lepiej. A często mniej znaczy więcej.  Mniej ingerencji, więcej zdrowia. Nie przypadkiem jedną z naczelnych zasad etycznych jest „przede wszystkim nie szkodzić (primum non nocere)”.

Podobnie jest z ćwiczeniami. Mniej i wolniej. Nie od razu mili, nie od razu. I chodzi o to, żeby się ruszać, a nie o to, żeby ćwiczyć. A to nie to samo.

Zapraszam do kolejnego rozdziału. Ćwiczenia a ruch.

Książka do kupienia pod tym linkiem. 

Jeśli artykuł Cię wciągnął, poleć innym

© copyright by stefan podedworny

[1] Dr Moyad cytowany jest z pracy dr Mark Moyad, Przewodnik po świecie suplementów, Łódź 2016

[2] Dr James Hamblin, Gdyby nasze ciało potrafiło mówić, Warszawa 2018, s. 168.

Jeśli chcesz mi podziękować za artykuł, wirtualna kawa jest miłą formą: